Dzień 21

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Nagle budzi mnie przewodnik i karze się ubierać do wyjścia. Wydaje mi się, że jest środek nocy, przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Jedna z kobiet podaje mi gorącą , mocną herbatę z miętą, bardzo posłodzoną czyli tradycyjną arabską.

Po wypiciu, herbata postawiła mnie na nogi. Daje znać przewodnikowi, że możemy ruszać. Kolejna godzina drogi, a jest dalej ciemno.

Robimy przystanek. Przewodnik dziwnie się zachowuje, robi się strasznie nerwowy. Mówi coś o zapłacie, a przecież Józek powiedział, że wszystko jest opłacone…

Ten straszny Arab, chce pieniędzy, daję mu 100 dolarów…on rzuca je na ziemie i uderza mnie dwa razy w twarz – tak dostałam, że zobaczyłam gwiazdy. Po chwili przyjeżdżają jacyś kolejni Arabowie i strasznie się kłócą z moim przewodnikiem.

Wreszcie dają mu pieniądze, on szybko się oddala, a ja nie wiem co się dzieje, krzyczę żeby mi wyjaśnił co jest grane, próbuję za nim biec, ale jeden z tych obcych ludzi łapie mnie mocno za szyję i powala na ziemię. Kładzie się na mnie i z pomocą pozostałych…gwałci.

Potem robią to dwaj kolejni…udaje mi się wreszcie wyrwać i wyciągnąć pistolet jednemu z nich. Pierwszy raz miałam broń w ręku, ale w tym amoku, złości, wstydzie po tym co się stało udaje mi się strzelić do najbliższego, potem do drugiego – trzeci który próbuje mi wyrwać pistolet również dostaje.

Miałam jakieś nadprzyrodzone siły, pokonałam trzech dużych chłopów. Widząc ich zakrwawionych, leżących bezwładnie na ziemi uświadomiłam sobie co się stało. Nie czuje satysfakcji, że zostali ukarani za tą obrzydliwą zbrodnię. Czuję nie wiem dlaczego swoją winę i wstyd, czuję złość i zdradę.

Wydaje mi się, że Józek to zaplanował i mnie po prostu sprzedał. Może myślał, że nikt nigdy się o tym nie dowie. Może umówili się, że zostanę już tutaj na zawsze żywa lub martwa nigdy nie opuszczę tej strasznej ziemi…

Co ja mam teraz zrobić, po tym wszystkim co się stało, jestem zbyt naiwna, za bardzo ufam ludziom. Z drugiej strony robię to wszystko dla mojej córki, chcę ją odnaleźć i przywieźć do Polski.

Teraz nawet nie wiem czy ona jest w Jordanii, czy to była od samego początku ukartowana intryga Józka. Może chciał mnie zwabić do Jordanii i sprzedaż tym zwyrodnialcom.

Minęły dwie może trzy godziny, cały czas siedzę w tym samym miejscu. Bardzo mnie wszystko boli, to było bardzo brutalne co zrobili, nawet zwierzęce. Mam pełno krwi na całym ciele, mojej i ich po strzałach. Czuje się fatalnie, zwłaszcza psychicznie, to co przeżyłam zostanie w mojej psychice na zawsze.

Chciałabym ich jeszcze raz zabić gdyby to było możliwe, biorę broń do ręki i strzelam do każdego raz jeszcze. Tym razem celuje w ich przyrodzenie, tak na wszelki wypadek gdyby żyli już nie skrzywdzą żadnej kobiety, a dla tych którzy ich tutaj odnajdą te strzały będą sygnałem co może ich spotkać za gwałt.

Po chwili uświadomiłam sobie dlaczego tu jestem, szukam Hani która może w każdej chwili znaleźć się w podobnej sytuacji. Ja już mam życie z górki, ale ona dopiero wchodzi w dorosłe życie, nie może przeżyć tego co ja, bo to ją zniszczy. Mimo wszystko muszę walczyć dalej.

Zabieram broń i ruszam dalej w poszukiwaniu najbliższej osady. W międzyczasie zrobiło się jasno. Ledwo idę, robię małe kroczki, idę bardzo wolno, a i tak ból jest coraz większy.

Po jakiejś godzinie marszu wreszcie widzę w oddali jakieś domy. Przyspieszam z nadzieją, że spotkam tam jakieś kobiety które będą mogły i chciały mi pomóc. Czuję się strasznie brudna, brudna tym co się stało, tym co zrobiłam. Uświadamiam sobie, że przed chwilą zabiłam trzech mężczyzn, fakt zrobili mi straszne rzeczy, ale jednak to morderstwo.

Przyszła mi teraz jeszcze jedna myśl, co zrobi mój mąż jak się dowie, czy mi wybaczy, czy zrozumie to co się stało, czy będzie mnie za to winił? Przecież jego reakcja może być skrajna, od zrozumienia do kompletnego braku akceptacji. Ja wiem, że nie ma tu mojej winy, przecież nie ubierałam się jakoś wyzywająco, znam mniej więcej zasady i reguły panujące w świecie arabskim.

Wiem jak traktują swoje kobiety, wiem jak obce, ich zdaniem niewierne, czyli te które nie czczą ich boga…przecież oni interpretują wiarę jak chcą i dostosowują do swoich potrzeb.

Docieram do pierwszego budynku, na szczęście jest w nim kobieta. Widzi mnie i zaprasza do środka, jest przerażona moim widokiem. Mimo wszystko pomaga mi, udaje nam się porozumieć na migi, zna również kilka słów po angielsku, proponuje kąpiel. Potem podaje czystą sukienkę i prosi żebym szybko ubrała i wyszła zanim wróci jej mąż. Na drogę daje jedzenie i picie oraz ciepłą chustę tak wiem, że noce są strasznie zimne.

Kobieta która mi pomogła, powiedziała o obozie który jest ok. pięciu kilometrów stąd. Odradza mi kierowanie się w ich kierunku – podejrzewa, że moi oprawcy również byli stamtąd. Powiedziała jeszcze, że od czasu do czasu zaopatruje ich w żywność, ostatnio była tam dzień wcześniej i wtedy nie zauważyła żadnej białej kobiety.

Niestety nie mogłam pokazać jej zdjęcia ponieważ mój przewodnik ukradł mi wszystkie rzeczy myśląc, że i tak wcześniej czy później mnie zabiją. Mam nadzieję dopaść tego drania również, a na samym końcu policzyć się z Józkiem. Jestem tak blisko, musze sprawdzić czy w tym obozie nie ma mojej córki, nie zrezygnuję. Teraz naprawdę już nie mam czego stracić, poświęcę nawet moje życie jeżeli bezie taka potrzeba!

Robi się szaro i coraz zimniej jak zawsze po zachodzie słońca, Docieram do obozu, schowana za pobliskie zarośla obserwuję z oddali co tam się dzieję, może uda mi się wypatrzyć Hanię, może jest tam również mój przewodnik i Józek biorący swoja dolę za mnie. Zostanę to na noc. Na szczęście kobieta która mi pomogła dała mi również ciepłe rzeczy, teraz dzięki nim przetrwam tą zimną noc.

cdn…

Dzień 17

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Po śniadaniu, poprosiłam przewodnika o telefon, skontaktowałam się z Józkiem, niestety nie miał jeszcze żadnych nowych informacji. Potwierdziłam, że po śniadaniu ok. 2 godziny pojeździmy po stolicy Izraela, przewodnik opowie o najważniejszych miejscach, potem będziemy mieli jeszcze dwie godziny na spacer i zakupy w centrum miasta.

Wreszcie wyruszymy w kierunku Morza Martwego, gdzie również będzie nocleg, a według programu także kąpiel. W tym morzu, woda jest tak słona i ma taką wyporność, że nawet osoby które nie potrafią pływać się nie utopią. Ponoć nawet całkowite zanurzenie jest ciężkie do zrealizowania. Jadąc autokarem, właściwie żadne informacje od przewodniczki do mnie nie docierały.

Przez dwie godziny, mój wzrok był skierowany w jakiś ruchomy, ale ciągle jeden punkt. Dopiero po zatrzymaniu, Pani która siedział obok mnie powiedziała, że już wszyscy wysiedli, autokar pojedzie na parking, pojazd ma być pusty, wszyscy musimy go opuścić i zabrać rzeczy osobiste.

Nie miałam ochoty na zwiedzanie, poszłam do najbliższej restauracji w której był internet, zamówiłam kawę i zadzwoniłam do męża przez skypa. Bardzo się ucieszył, był na polu w traktorze, ale cały czas miał włączony internet i czekał na informacje ode mnie.

Wreszcie mogliśmy się zobaczyć i porozmawiać twarzą w twarz, ta technika jest wspaniała, możliwości kontaktowania się ludzi z różnych miejsc na całym świecie to chyba największe osiągnięcie cywilizacyjne ostatnich lat. Oczywiście wcześniej też były takie możliwości, jednak teraz właściwie każda osoba posiadająca dostęp do internetu może z tego skorzystać. Już nie trzeba być bogaczem, te możliwości są praktycznie dla każdego człowieka.

W głosie Kazika wyczułam zawód, chyba myślał – podobnie jak ja -, że pierwszego dnia będę miała dobre wieści o Hani i będzie tylko kwestią czasu wspólny powrót do Polski. Mimo wszystko dobrze tak sobie porozmawiać, zobaczyć najbliższą osobę tak mocno mnie wspierającą i dodająca sił na kolejne dni.

Przecież to już tyle czasu,a dalej niczego nie ustaliliśmy. Na szczęście widziano ją już po zaginięciu więc na odnalezienie naszej córki ciągle jest duża szansa i wielka nadzieja, nawet matczyna pewność! Kazik poprosił mnie żebym załatwiła z Józkiem publikację zdjęcia Hani na portalach społecznościowych w Izraelu, w ich języku, może tak coś się uda.

Możemy podać kontakt do przewodnika lub do Józka. Oczywiście, za chwilę napiszę do niego taką prośbę na FB i prześlę zdjęcia Hani, mam nadzieję, że się zgodzi i to załatwi. Umówiliśmy się na kontakt wieczorem, a teraz muszę szybko napisać do Józka, za chwilę wyjeżdżamy i nie będę miała z nim kontaktu.

Dojechaliśmy na Morze Martwe, zatrzymaliśmy się w takim średnim hotelu nad wyschniętym morzem, do wody było ok. kilometra. Przewodnik opowiedział nam o tych bardzo ciekawych zjawiskach wysychania Morza Martwego. Kiedyś ten hotel stał nad samym brzegiem morza, przyjeżdżało tu mnóstwo gości na kuracje solankowe, masaże i wypoczynek.

Teraz właściciele zastanawiają się nad zamknięciem interesu i przeniesieniem w inne miejsce. Jednak brak środków ich skutecznie zniechęca, przez to żyją tu z dnia na dzień i czekają już wyłącznie na wycieczki objazdowe zostające, tak jak nasza grupa tylko na jeden nocleg ze śniadaniem.

O internecie oczywiście można zapomnieć, nie potrzebne dodatkowe obciążenie dla hotelu, właściciele wychodzą z założenia, że nie będzie to i tak stanowiło jakiegoś niezbędnego warunku przyjazdu i pobytu. Wystarczy nocleg i śniadanie, przed południem i tak wszyscy wyjeżdżają. Musiałam znowu skorzystać z telefonu przewodnika. Józek, poprosił jeszcze o jeden dzień.

Dalej niczego nie potwierdził, pomysł ze zdjęciami na FB też odwołał. Powiedział, że do ustalenia jakiejś potwierdzonej informacji przez jego źródło nie powinniśmy nagłaśniać sprawy. Jeżeli jutro nic się nie wyjaśni, wszystko załatwi, wstawi zdjęcie na portalach i poprosi znajomego z policji kryminalnej o pomoc oraz wsparcie.

Ok. poczekajmy zatem do jutra.

cdn…

Dzień 15

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Zjadłam śniadanie już o 7.30, na wszelki wypadek jakby coś się wydarzyło, czekam na wieści od Kazika. Mam nadzieję, że jeszcze zwolni się jedno miejsce i uda nam się razem polecieć, zawsze to raźniej i łatwiej szczególnie w tak niebezpiecznym kraju jak Izrael. Przecież ciągle słyszymy o zamachach, a teraz zbliżają się Święta Wielkanocne i z tego co wiem zagrożenie zamachami jest jeszcze większe. Właśnie zadzwonił mąż, przekazał smutne informacje, sąsiedzi nie dadzą rady, pomogą ale tylko doraźnie jeżeli Kazik zadzwoni przyjadą zrobią co trzeba bez żadnych pieniędzy, ale zostawić na tak długi okres swojego gospodarstwa nie mogą… Trudno, muszę się przygotować do wyjazdu, szczególnie psychicznie, bo pozytywne nastawienie może mi bardzo tam pomóc. Zadzwoniłam do biura podróży i potwierdziłam rezerwację, teraz muszę załatwić wszystkie formalności i jutro w drogę.

Po rozmowie przez Skypa z Józkiem – tym z Izraela oczywiście -ustaliliśmy, że po przyjeździe on mnie przywita na lotnisku i przekaże co ustalił w sprawie Hani. Jeszcze nie ma czegoś konkretnego, czeka na informacje od znajomego z Mosadu, czyli chyba najskuteczniejszych służb na świecie!

Czasami wydaje mi się, że to tylko sen, za chwile się obudzę i wszystko będzie jak dawniej : ja z mężem na gospodarce, Hani na studiach w Gdańsku. Odwiedzamy ją, spacerujemy brzegiem morza, rozmawiamy i żyjemy jej szczęściem. Właściwie czekaliśmy na informację od córki o zbliżającym się ślubie, potem wnuki, ich wspólne przyjazdy na wieś, zajmowanie się dziećmi, śmiech i szczęście dziadków! A mamy łzy, niepokój o przyszłość, niepewność i strach.

Wyjazd w miejsce o którym całe życie tylko marzyłam, szczególny czas, Wielkanoc ja w miejscu tak ważnym dla chrześcijan i to teraz się spełnia, ale zamiast szczęścia jest rozpacz. Jadę odszukać moje dziecko, zrobię wszystko co będzie konieczne, oddam cały majątek, ale Hania musi wrócić do domu.

Po potwierdzeniu i załatwieniu wszystkich formalności, zadzwoniłam do męża żeby się pożegnać. Powiedział, że wieczorem będzie na miejscu i rano odwiezie mnie na lotnisko, chce mnie jeszcze zobaczyć i mocno przytulić na szczęście. Cieszę się, to będzie tydzień czasu, przyda mi się taki pozytywny kop na drogę i świadomość, że mąż o mnie myśli i ciągle mnie wspiera. Kiedyś, myślałam sobie i z wyrzutem mówiłam do niego : „Kazik, ty ciągle pracujesz, nie masz czasu na nic więcej tylko praca, nie jeździmy Giżycka, do kina, może tylko z raz na miesiąc do kawiarni, tylko praca i praca, a przyjemności gdzie, kiedy, jak będziemy staruszkami?”. Teraz wstydzę się tych słów, przecież Kazik zawsze taki był, nie lubił chodzić na dyskoteki, do restauracji, tylko czasami spotykał się ze znajomymi. Zawsze miał czas tylko dla mnie i dla najbliższej rodziny…to niby dlaczego teraz ma być inny, przecież takiego go chciałam, takiego pokochałam. Wcześniej bałam się, żeby nie trafić na takiego faceta jak ci z opowieści moich koleżanek. Widząc ciągle zapłakane dziewczyny, opowiadające o swoich mężach czy chłopakach, jak piją, wychodzą na całe noce do kumpli, imprezują, nawet je biją – modliłam się o porządnego, dobrego i pracowitego, właśnie takiego Kazika…i co jak już takiego znalazłam to chciałam żeby się zmienił. Przepraszam za takie myśli, to jest mąż idealny, kochający i żyjący tylko dla nas, dla mnie i Hani, ma takie klapki na oczach które mu zasłaniają wszystkie zbytki i dobra, pozwalają widzieć tylko nas. Muszę go namawiać żeby kupił sobie coś nowego, zawsze wszystko ma, niczego nie potrzebuje. Jeżeli coś trzeba Hani po prostu idzie i kupuje, albo daje pieniądze, czy mu się to podoba czy nie. Mnie wręcz zmusza do zakupów, ciągle robi nam jakieś prezenty, zaskakuje pomysłami na modernizacje gospodarki. Po prosty żyje nami i domem! Rzadki przypadek i w dodatku mój! Będzie mi go bardzo brakowało, niby tylko tydzień czasu, a ja już tęsknię.

Wreszcie dojechał do Gdańska, zadzwonił i poprosiła żebym zeszła otworzyć drzwi, bo nie chce budzić pani Wiktorii. Zeszłam na dół, oczywiście gospodyni już stała przy drzwiach i rozmawiała z Kazikiem. Powiedziała, że to wszystko bardzo przeżywa i nie może spać, teraz myśli o tym czy sobie poradzę tam sama, tak daleko. Ponoć w jakiejś telewizji słyszała o kolejnym zamachu w Jerozolimie, na święta do Izraela przyjeżdża dwa-trzy razy więcej turystów niż normalnie, a co za tym idzie jest jeszcze większe niebezpieczeństwo zamachów. Poszliśmy na górę, ale pani Wiktoria jeszcze tradycyjnie przyniosła herbatkę i przypomniała żeby koniecznie się z nią jutro pożegnać, bo będzie miała małą prośbę do mnie, przekaże mi mały medalik i poprosi o poświęcenie tam na Ziemi Świętej : „To będzie medalik dla Hani, ale sama go jej wręczę jak wróci i mnie odwiedzie – obieca mi pani, pani Gosiu? On będzie ją chronił w przyszłości, to Matka Boska Brzemienna z Matemblewa, sanktuarium w Gdańsku…”. Finał był taki, że obie się popłakałyśmy i pożegnałyśmy bez słów…Kazik, już był bardzo zmęczony więc po krótkiej rozmowie położyliśmy się, trzeba było wstać o 5.45 najpóźniej, bo o 7.00 muszę już być na lotnisku.

cdn…

Dzień 14

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Nowy dzień przyniósł nowe siły do działania. Pani Wiktoria poprosiła mnie o poranny spacer, niby nie ma siły już sama maszerować po plaży. Myślę, że to jest tylko pretekst, żeby mnie wyciągnąć na świeże powietrze i porozmawiać o czymś innym, pozwolić organizmowi odsapnąć i zwolnić trochę miejsca na inne aspekty życia. Oczywiście myśli pozostają przy Hani, ale taka rozmowa o niczym jest bardzo potrzebna. Pani gospodyni opowiedziała mi całą, bardzo ciekawą historię jej rodziny. Zaczynając od swojego ojca i matki, a na wnukach kończąc. No właśnie jej ojciec, z tych opowieści bardzo mi przypomina moją córkę. Łączy ich zauroczenie obcymi kulturami, chęć i gotowość ciągłych podróży, praca połączona z poznawaniem i podróżowaniem, zarabianie na siebie i przemieszczanie się praktycznie po kosztach. Przejazdy autostopem po Europie w przypadku Hani, a w przypadku Pana Antoniego, ojca gospodyni podróżowanie za chlebem i poznawanie Ameryki Południowej. Czasy Pana Antoniego to były lata 30-ste dwudziestego wieku, sam tak daleki wyjazd to był wyczyn i temat rozmów dla całej wsi. Po powrocie wszyscy chcieli usłyszeć co zobaczył, jakich ludzi spotkał, gdzie pracował i jak tam jest. Hania wracając do kraju pokazywała zdjęcia, ale wcześniej opisywała miejsca pobytu na FB, wstawiała zdjęcia z różnych miejsc. Inne czasy, inne formy przekazu, teraz jest łatwiej i prościej, ale czy ciekawiej? Czy ludzie spotykają się jak kiedyś i wysłuchują w skupieniu opowieści z zapartym tchem?

Po tym dwugodzinnym spacerze Pani gospodyni była mniej zmęczona niż ja, brzegiem morza doszłyśmy do Molo w Sopocie i z powrotem czyli ok. 5 kilometrów. Skąd ta kobieta ma tyle siły? Pewnie ja w jej wieku już nie dam rady wyjść po zakupy, a ona jeszcze sama sobie gotuje: „Kochana Gosiu, synowa oczywiście robi obiady i to smaczne, ale czasami jak się jakaś potrawa przyczepi to trzeba samemu upitrasić, nie czekać tylko zrobić, a i reszta domowników się załapie”. Rozmowa i przebywanie z nią to dla mnie jak spotkanie z najlepszym psychologiem czy psychoanalitykiem, bijący optymizm i chęci do życia, do pomagania innym to najlepsza terapia!

Zadzwonił Kazik, powiedział, że jutro będzie wiedział czy znalazł zastępstwo na gospodarce, sąsiedzi z wioski oddalonej o parę kilometrów mają się zastanowić czy chcą i mogą zostawić swoje gospodarstwo i przenieść się na tydzień do nas. Codzienne przyjazdy i doglądanie nie mają sensu, oni mają dwóch dorosłych synów którzy powinni sobie poradzić na swoim, jednak obydwaj dorywczo u kogoś pracują, stąd potrzeba czasu na ustalenia. Powiedziałam mężowi o moich poszukiwaniach wycieczki do Izraela, niestety terminy raczej odległe za 3-4 tygodnie najwcześniej. Prosiłam o informacje gdyby się coś zwolniło, przekazałam naszą gotowość do wyjazdu nawet następnego dnia. Zadzwoniłam też do portalu w którym jest oferta wszystkich biur podróży, oni również będą czuwali i jak tylko coś się zwolni zrobią rezerwację dla nas, mają już nasze dane, skany paszportów i wszystkie niezbędne informacje. Poprosiłam Kazika żeby już, na spokoju się spakował, potem w panice zapomnimy połowy przydatnych w takiej wyprawie rzeczy, ja zrobiłam podobnie. Wszystko czeka w walizce, tylko sygnał i jestem gotowa.

Pod wieczór zadzwoniła Pani Kasia z portalu podróżniczego z informacją, że jest tylko jedno wolne miejsce na tygodniową wycieczkę objazdową po Ziemi Świętej. Niestety tylko jedno, zachorowała jakaś kobieta mająca lecieć z synem i synową. Wylot jest za dwa dni i pewnie nic więcej się już nie zwolni. Jutro rano, tak 9.30 maksymalnie 10.00 musimy się zdecydować czy bierzemy jeżeli nie mają jeszcze jednego chętnego. Po rozmowie z mężem postanowiliśmy, że nie możemy czekać i któreś z nas pojedzie. Jeżeli sąsiedzi potwierdzą zastępstwo na gospodarce pojedzie Kazik, jeżeli nie pojadę ja. Sama i tak bym nie dała rady na roli, prowadzenie nowoczesnego traktora to nie dla mnie, dodatkowo zwierzęta i dużo ciężkiej pracy fizycznej. Lepiej żeby został mąż, ja wolę być tam i szukać, na miejscu i byłby jeszcze większy stres i strach. Postanowione, czekamy na jutrzejszy dzień, jeszcze musimy wstępnie poinformować Józka o naszych planach. Napiszę do niego, niech wstępnie zacznie się przygotowywać, też będzie musiał załatwić sobie kilka wolnych dni. Na ile go znamy, jeżeli obiecał pomoc to zrobi wszystko co w jego mocy, ruszy wszystkich znajomych, wykorzysta wszystkie znajomości. Wcześniej powiedział jeszcze, że jeżeli nasza córka jest w Izraelu to on ja znajdzie. Na takie słowa już sobie wyobrażam nasze spotkanie z Hanią…

cdn…

Dzień 12

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Rano po szybkim śniadaniu, staraliśmy się coś zaplanować, obrać jakiś kierunek dalszego działania, jednak wszystkie pomysły spełzały na niczym. Ciężko coś zrobić nie mając żadnych wskazówek. Przecież jak dotąd wszystkie tropy padały, łącznie z tym wylotem Hani do Dubaju. Prawdę mówiąc Dubaj nam tylko bardziej namieszał, bo teraz właściwie juz niczego nie wiemy. Skoro wsiadła do samolotu to gdzie jest, jak ja odnaleźć nie wiedząc gdzie szukać? Jedyna nadzieja w naszych państwowych służbach, oni maja odpowiednie narzędzia, wszędzie ludzi i kontakty, a my co…?

Jak wstępnie planowaliśmy, Kazik wróci do domu na kilka dni i spróbuje wszystko poukładać, może mu się uda znaleźć kogoś odpowiedniego na gospodarkę. Umówiliśmy się, że jak coś się wydarzy to szybko wróci i mnie wesprze w każdej sprawie. Ja wybieram się do Człuchowa, może i tym razem jasnowidz podsunie nam jakiś trop. Zabiorę inne rzeczy Hani, może jeszcze bardziej osobisty jak prosił i uda się określić miejsce pobytu Hani, jak nie to chociaż potwierdzi czy wsiadła do samolotu?

Trafiłam na wielkie korki, ponad 2,5 godziny jazdy, jestem wykończona, wykończona ale i pełna nadziei. Hania może teraz jest sama, bez pomocy, bez wsparcia, cierpi fizycznie, a pewnie jeszcze bardziej psychicznie. Ona potrzebuje naszej pomocy i do ostatecznego rozstrzygnięcia tej sprawy taką pomoc będzie od nas otrzymywała. Jeżeli będzie potrzeba przeszukam cała Polskę, Europę czy każde inne miejsce na ziemi! Nigdy się nie poddam, to nasza jedyna córka i sens całego życia, bez niej to wszystko nie ma sensu! Czym są pieniądze, dobra materialne, władza, posiadanie? Gdy nie ma miłości, gdy nie ma bliskiej osoby, gdy nie ma z kim tego wszystkiego kosztować, przeżywać to przecież nie ma sensu…My zawsze ciężko pracowaliśmy, chcieliśmy żeby nasze dziecko miało wszystko to czego my w naszych biednych rodzinnych domach nie mieliśmy. Było dużo miłości, ale i ciężkiej pracy na roli już od dziecka, takie były czasy, dzieci pracowały kosztem nauki, zabawy. Teraz jest o wiele lepiej, jedno tylko się nie zmieniło – jak się posiada dużo gospodarstwo zawsze jest robota, zawsze coś trzeba naprawić, codziennie dbać o zwierzęta, nie można wyjechać na urlop. Kazik robił wszystko żeby przynajmniej raz w roku wyjechać całą rodzinką na jakiś zagraniczny tydzień, chciał pokazać Hani inny świat, inne kultury, chciał żeby była bardziej otwarta na ludzi. I tak było, wszczepił jej zamiłowanie do podróży, miała bardzo dużo kontaktów w różnych miejscach świata, a teraz to wszystko stało się niestety mało ważne i jednak nieskuteczne. Koleżanki i koledzy Hani ze studiów, wysłali wiadomości o jej zaginięciu do wszystkich możliwych znajomych na portalach społecznościowych i też nic…

Jasnowidz przyjmuje mnie bardzo sympatycznie, natychmiast prosi o rzeczy które przywiozłam i przystępuje do działania. Trwa to jeszcze dłużej niż poprzednio, prosi żebym wyszła do ogrodu i tam w spokoju wypiła kawę, a on dzięki temu jeszcze bardziej będzie mógł się skoncentrować na wizji. Po długim oczekiwaniu, wreszcie prosi mnie do środka i opowiada o jego spostrzeżeniach : ” Pani Małgosiu, nie jestem Bogiem, więc nie jestem nie omylny, ale według moich wizji mam 100% pewność, że Pani córka wsiadła do tego samolotu i go nie opuściła. Więcej, mam pewność lotu córki i jakiegoś incydentu na pokładzie z jej udziałem. Tutaj jednak pewności 100% już nie mam czy incydent dotyczył jej bezpośrednio, czy ona tylko była w pobliżu. Bardzo proszę poprosić o kontakt z personelem tego lotu i może dzięki temu uda się coś więcej wyjaśnić, przecież nasze służby mają takie możliwości, dziwię się już dawno sami powinni to sprawdzić”. ” Bardzo Panu jeszcze raz dziękuję, oczywiście jeżeli jeszcze coś uda się dodatkowo wskazać będę wdzięczna za informację”.

Wracam do Gdańska, gość ma rację przecież personel można było już dawno sprawdzić, oni na to nie wpadli albo jeszcze nie dotarli do tej załogi. Piloci i stewardesy ciągle latają po całym świecie, więc trudno ich wezwać na spotkanie/przesłuchanie czy gdzieś umówić.

Wieczorem przy kolacji z Panią Wiktorią opowiedziałam zaległości z tych ostatnich bardzo pędzących dni. Gospodyni działa na mnie jak lek uspokajający, jest bardzo modra życiowo i rzeczowo doradza. Robi to oczywiście kompletnie bezinteresownie. Przed chwila oznajmiła mi, że dostałam rabat na cały pobyt. Zapłacę tylko połowę umówionej kwoty w tym będzie również jedzenie gratis. Na moje słowa, że tak nie można, przecież ma swoje potrzeby i wydatki, mnie stać na taka zapłatę, a płace i tak minimum – przerwała mi i powiedziała : ” Kochana Gosiu, bardzo chce Wam pomóc, nie mogę inaczej ale tak właśnie mogę i nikt mi tego nie zabroni – koniec rozmowy, nie wracajmy do tego – Pani ma się skupić tylko na córce, jak Hanie się odnajdzie i wszystko się skończy zaprosi mnie Pani do siebie na wieś”! Podziękowałam, przytuliłyśmy się jak matka z matką i poszłam spać.

Nagle zadzwonił telefon…zdrętwiałam ze strachu, teraz telefon? musiało coś się stać… to jakiś obcy numer, muszę przezwyciężyć tak ogromny strach, niepokój i odebrać nie mam wyjścia…To telefon ze służb wywiadowczych, przedstawił się jakiś oficer wysokiej rangi tyle, że ja nic nie zrozumiałam, ciągle byłam przerażona i przygotowana na najgorsze. „Witam Panią, udało nam się sprawdzić na sto procenta co się stało na pokładzie samolotu, rozmawialiśmy z załogą. Podczas lotu doszło do zatrzymania oddechu jednego z pasażerów. Wśród pasażerów nie było lekarza, ale jak się okazało była młoda dziewczyna która potrafiła pomóc, miała ukończone kursy pierwszej pomocy. Pokazaliśmy zdjęcia Pani córki i okazało się, że to ona. Samolot awaryjnie wylądował w Izraelu na lotnisku w Eljacie, czyli blisko granicy trzech państwa : Jordania, Egipt, Izrael. Tam właśnie zostawiono pasażera, wysiadł sam jednak jak również potwierdziliśmy Pani córka nie doleciała do Dubaja. Przypuszczamy, że również mogła tam wysiąść, jednak nie wiemy jak to się stało. Czy to był przypadek w tym całym zamieszaniu, czy celowe działanie, może jakaś inna przyczyna. Wszystko się komplikuje, a jednocześnie zamyka w jakąś jeszcze bliżej nieokreśloną całość. Przecież Pani córka wyleciała z Polski jako obywatelka Izraela z fałszywym nazwiskiem i paszportem. Na dzień dzisiejszy to wszystko, jutro jak tylko się dowiemy czegoś więcej damy znać. Dobranoc.” – ” Bardzo dziękuję za informacje i proszę do mnie dzwonić o każdej porze dnia i nocy jak tylko uda się cis jeszcze ustalić!”. Czyli żyje, to najważniejsze, doleciała do Eljatu, jutro sprawdzę jak tam można się dostać, jeszcze opowiem wszystko Kazikowi i rano do działania!

Dzień 11

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Dubaj, przez całą noc myślałam tylko o tym mieście. Daleko, inna kultura, inni ludzie, Hania jest chrześcijanką, dlaczego tam pojechała bez powiadomienia nas o tym. Nawet jeżeli to tylko wycieczka i wróci za parę dni powinna zadzwonić i powiedzieć : „kochani rodzice wracam za tydzień, dwa czy za miesiąc” – przecież i tak bym się zgodziła. Teraz myślę o pieniądzach, przecież taki wypad to spora kasa, Hania raczej nie miała aż tyle zaskórniaków. To co dostawała od nas wystarczało jej na życie, stołowanie się w akademickim barze i na jakieś wyjścia do kina, teatru, na dyskotekę, ale bez szaleństw. Musiała oszczędzać, nie chcieliśmy jej rozpieszczać i przyzwyczajać do łatwych pieniędzy. Na wszystko trzeba zapracować, opłacaliśmy wszystko co potrzebne : akademik, wyżywienie i drobne kieszonkowe, jeżeli chciała coś sobie kupić dorabiała jako hostessa lub kelnerka w restauracjach, bardzo dobrze sobie z tym radziła i nie musiała nas nawet prosić o dodatkowe wsparcie. Zawsze powtarzała, że i tak jej zachcianki ze studiowaniem w Gdańsku nas za dużo kosztują, była bardzo honorowa i chciała pokazać, że sobie poradzi. Taka postawa była bardzo ważna również dla nas. Wiedzieliśmy, że jak przyjdzie gorszy, finansowo gorszy czas dla nas to możemy na nią liczyć. Jeżeli odkładała sobie za wszystkie dodatkowe prace, nie wydawała tylko składała te pieniążki to oczywiście mogła uzbierać. Powinna się tym pochwalić, bardzo cieszymy się z jej każdego sukcesu, stara się takimi fajnymi, pozytywnymi sprawami nas jak najczęściej zaskakiwać, a my zawsze reagujemy tak samo. Radość i duma! Gdy zaliczy egzamin, jeżeli uzyska jakieś trudne zaliczenie, jak uzyska jakiś dobry sportowy wynik, pobije swój rekord, przecież to uczelnia sportowa i ona tam się bardzo dobrze odnajduje – to wszystko nas bardzo cieszy! Taki wyjazd z pewnością byśmy na swój, rodzica sposób przeżywali. Przecież w każdej normalnej rodzinie tak być powinno!

Jedziemy na komisariat, powinna już przyjść wiadomość z naszego MSZ. Tylko taka drogą możemy uzyskać pewna informację o osobach które wylądowały w Dubaju. Kapitan był bardzo zdenerwowany informacją jaka uzyskał z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Okazało się o osoba która wyleciała z lotniska w Gdańsku nie wysiadła w Dubaju i nie wiedzą co się z nią stało. Natasza Kobiercowa co więcej nie istnieje w ewidencji ludności ani Rosji, ani Izraela. Paszport o takim numerze został zgłoszony jako ukradziony następnego dnia po wylocie Hani z Polski. No to się skomplikowało na całego, to nie jest już jakieś tam normalne zaginięcie, to jakaś grubsza sprawa, którą muszą zająć się nasze tajne służby. Policja nam właściwie już więcej nie może pomóc, to wychodzi poza jej kompetencje. Tym razem musimy naprawdę czekać, nie ma jak pomóc, wiemy na pewno, że wyjechała z Polski tzn. wsiadła do samolotu…a jak to było tylko tak zaaranżowane? Może wcale nie wyleciała, może to miało tylko tak wyglądać? Podzieliliśmy się naszymi wątpliwościami z kapitanem, prosimy żeby nam pomógł wrócić na lotnisko i przejrzeć jeszcze inne kamery z monitoringu. Może zobaczymy Hanię w innym miejscu, może z jakiejś przyczyny musiała opuścić samolot? Kapitan chyba też miał wątpliwości, bez większych ceregieli zaprosił nas do radiowozu i od razu udaliśmy się na lotnisko.

Na szczęście zdążyliśmy przed korkami i w 20 minut byliśmy w Rębiechowie na lotnisku. Kapitan Dreszter w czasie jazdy potwierdził naszą wizytę na lotnisku, wyjaśnił zawiłość sytuacji i poprosił o pomoc na miejscu. Wszystko dzięki prywatnej znajomości z Prezesem lotniska, dzięki niemu mogliśmy spokojnie prześledzić monitoring ze wszystkich kamer zainstalowanych przy wejściach i wyjściach, w bagażowni, przy odprawie celnej, tankowaniu samolotów – dosłownie wszystko. Skończyliśmy o 2.30 w nocy, prawie nie widząc ze zmęczenia i niestety nic. Nie wydarzyło się nic co mogłoby nam pomóc w wyjaśnieniu sprawy. Byliśmy bardzo wdzięczni wszystkim osobą które zupełnie bezinteresownie zawaliły sobie cały dzień i nam tak bardzo pomogły. Dobrze spotkać tak dobrych i pomocnych ludzi w czasach materializmu i w większości przypadków kompletnego znieczulenia na los innych.

Wróciliśmy całkowicie „zaorani” psychicznie, nie mieliśmy pomysłu na dalsze działania, nie mieliśmy planu awaryjnego. Wszystko zgasło, nie było nawet światełka w tunelu, nadziei na jakieś rozwiązanie. Kazik powiedział, że jutro musi wracać do Upałt, bo komplikuje się sytuacja z sąsiadami, nie dają rady i trzeba to jakoś załatwić. Myślę, że mąż chce to wszystko jeszcze raz dobrze przemyśleć i ten powrót tez mu pasuje. Przy pracy na roli odpoczywa psychicznie, a pracując rodzą mu się najlepsze pomysły. Miast go przytłacza, męczy, wieś to jego żywioł więc nie będę robiła żadnych problemów, wręcz przeciwnie, będąc sama też muszę wykazywać większą inicjatywę. Takie krótkie rozstanie powinno nam pomóc. Rano ustalimy co i jak. Zaczniemy poszukiwania od nowa, może jeszcze raz podjadę do jasnowidza, może nasze służby coś odkryją. Zobaczymy. Musimy to wyjaśnić i już!

cdn…

Dzień 10

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Następnego dnia zgodnie z umową zadzwoniliśmy do kapitana żeby potwierdzić spotkanie na lotnisku, wcześniej musiał uzyskać zezwolenie na naszą obecność. Wspomniał również, że wcześniej jego poprzednik już sprawdzała wszystkie nazwiska wylatujące tego dnia i nie było tam Hani, ale mogła wylecieć pod innym nazwiskiem zarówno z własnej woli świadomie jak i szantażowana czy zmuszona do takiego kroku. Kapitan potwierdził, mamy być o 15.30 przy głównym wejściu i wyjdzie po nas z przepustkami. Tak zrobiliśmy, dokładnie o wyznaczonej godzinie byliśmy na miejscu. Wcześniej ustaliliśmy z mężem, że musimy mieć więcej gotówki na wszelki wypadek. Szukając w ostatniej chwili robimy to na wariata i na niekorzystnych warunkach. Kazik sprzedał nasze dwa auta, które i tak były tylko sporadycznie wykorzystywane, stwierdzając, że to nam w najbliższym czasie powinno wystarczyć. Zostawiliśmy sobie tylko auto niezbędne do przemieszczania i najmniej warte, jeżeli będzie potrzebne inne w przyszłości zawsze można kupić, jeżeli tylko będzie nas stać. Zadzwoniłam jeszcze do sąsiadów i wypytałam o wszystko z detalami, trochę opowiedziałam co nas wczoraj spotkało. Kazik prosił żebym zapytała czy oczywiście za jakąś opłatą nie chcieliby jeszcze ze dwa-trzy dni u nas pogospodarzyć. Jeżeli tak niech podadzą za ile, prześlemy im pieniądze, wiemy jak ciężka jest u nich sytuacja rodzinna. Mają pięcioro małych dzieci, jedno niepełnosprawne, ojciec rodziny jest na emeryturze, matka ma problemy ze wzrokiem, dostają pieniądze, ale z KRUS-u jest jeszcze mniej niż z ZUS-u…

Wychodzi kapitan, zaprasza nas do środka. Siadamy przy monitorach i do późnego wieczora oglądamy nagrania. Już pod sam koniec nagrań z tego feralnego dnia Kazik zauważył Hanię, ja też potwierdziłam. Szybko udało się sprawdzić pod jakim nazwiskiem i dokąd poleciała. To był dla nas szok…Natasza Kobiercowa, Izraelka pochodzenia rosyjskiego…poleciała do Dubaju. O co tu chodzi, dlaczego Izrael i ten Dubaj teraz to dopiero mamy czego się bać. Czy to jakaś przykrywka, czy przed czymś ucieka albo…właśnie albo co? Kompletnie wszystko się pogmatwało. Kazik na trzeźwo powiedział, że musimy podziękować jasnowidzowi z Człuchowa i to musi zrobić właśnie on ponieważ bardzo sceptycznie do tego podchodził, a okazało się, że jasnowidz miał rację i naprowadził nas na dobry trop.

Kapitan poprosił nas na rozmowę, usiedliśmy w restauracji na lotnisku, przy stoliku z dala od innych gości, wiedzieliśmy, że chce nam powiedzieć coś ważnego. „Panie Kazimierzu, teraz na spokoju proszę mi przyrzec, że już nigdy nie zachowa się Pan tak nierozważnie i nieodpowiedzialnie jak w Wieżycy, wymierzanie sprawiedliwości również proszę zostawić nam. Jeżeli powtórzy się jeszcze raz taka sytuację będę musiał Pana aresztować….Rozumiemy się mam nadzieję i działamy wspólnie dla dobra Państwa Córki…?” – „Tak oczywiście, jeszcze raz przepraszam – wiem, że tak nie powinno się postępować, już żona mi zrobiła wykład…bardzo przepraszam i żałuję. Jeżeli Pan zezwoli odwiedzę tego pobitego chłopaka i przeproszę osobiście…” – „Dobrze, ale jak to wszystko się skończy, przy okazji przekażę mu te słowa od Pana, cieszę się że tak Pan to widzi!”. Policjant na koniec powiedział, że teraz muszą wszystko zbadać na drodze służbowej, jeżeli się uda coś ustalić jutro da znać.

Wróciliśmy do domu, do 4 w nocy szukaliśmy informacji w internecie, zobaczyliśmy to olbrzymie lotnisko w Dubaju! To miasto w mieście. Z jednego terminalu do drugiego jeździ kolejka, jak my ja tam znajdziemy? Musimy odpocząć i przespać ile się da, jutro może być kolejny ciężki dzień, a my musimy mieć siły i zdrowie na dalsze szukanie.

cdn…

Dzień 9

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

To był straszny, wyczerpujący fizycznie i psychicznie dzień o którym chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Na co liczyli ci ludzie? Na nasza naiwność? rozpacz – która odbiera zdrowy rozsadek? czy może szczęście, że im się uda ? Nie wiem, nie mam pojęcia i nie chce już więcej takich przeżyć. Straciliśmy czas, straciliśmy trochę zapału i nadziei…teraz jest ok. kawa i bliskość kochającej osoby czyni cuda – doszliśmy do siebie i ruszamy na poszukiwania.

Dzwonił kapitan Dreszter, niestety niczego nowego się nie dowiedzieliśmy, nie mają żadnego nowego tropu. Musimy spróbować czego innego, szukam w internecie kontaktu do jasnowidza z Człuchowa. Kiedyś widziałam go w telewizji, pisali o nim również w gazetach, może mu się uda. Postaram się z nim spotkać, mąż nie chce brać w tym udziału, zawsze podchodzi sceptycznie do takich pomysłów. Trudno, załatwię to sama. Kazik w tym czasie pojechał do banku.

Przekonaliśmy się, że wszędzie można spotkać porządnych ludzi! Właśnie tak się stało w banku, dyrektor placówki zachował się wspaniale. Słyszał o naszej sprawie, o zaginięciu Hani, o naszych problemach materialnych i postanowił anulować wszystkie zastawy i pożyczki! Kazik wpłacił pieniądze, a on wszystko anulował, nie ponieśliśmy żadnych kosztów. Jedyny warunek to, że nie możemy nikomu o tym powiedzieć ponieważ dyrektor złamał wiele wewnętrznych zasad i procedur. Gdyby ktoś z centrali, z jego przełożonych się o tym dowiedział stracił by pracę i nie znalazłby zatrudnienia w żadnym innym banku. Powiedział, że czasami trzeba zaryzykować i bezinteresownie pomóc ludziom będącym w tak beznadziejnej sytuacji ja my…Ten dzień przywrócił nam wiarę w ludzi i dał kolejnego kopa do działania!

Po informacjach z banku z wielkim optymizmem wyruszyłam na umówione już spotkanie w Człuchowie. Jasnowidz, przyjął mnie herbatą z cytryna i miodem, mówiąc przy tym, że mnie wzmocni, a sił będę potrzebowała jeszcze bardzo dużo…Powiedział żebym się nie bała, to jeszcze nie była przepowiednia czy wizja tylko taka ludzka obserwacja. Widział już wiele takich spraw i wie, że potrafią kompletnie wyjałowić i wyczerpać organizm. Zgodnie z ustaleniami telefonicznymi przekazałam ostatnie zdjęcia Hani i jej rzeczy osobiste. Jasnowidz dość długo wpatrywał się w te przedmioty, brał do reki na zmianę zdjęcia, ubrania i pozostałe przedmioty które mu przekazałam. Po dłuższej chwili, położył wszystko na biurku, popatrzył mi w oczy, złapał za rękę…w tym momencie moje serce osiągnęło chyba maksymalne obroty. „Pani Małgorzato, mam pewne przeczucia, ale niestety nic pewnego, widzę Pani córkę na lotnisku, wsiadająca do samoloty, nie wiem dokąd leci…najważniejsze, że czuję ją jako żywa osobę, a to bardzo ważne. Pani Małgorzato, proszę pamiętać, że to są tylko moje przypuszczenia. Myślę, że powinniśmy pojechać na lotnisko do Gdańska – może tam na miejscu coś mnie olśni. Do Gdańska, takie mam przeczucie, zobaczymy na miejscu czy coś się potwierdzi, może Pani tam mnie zabrać?” – „Oczywiście, wszędzie gdzie tylko Pan zechce, jestem do Pana dyspozycji”.

Wróciliśmy do Gdańska, na lotnisku jasnowidz spędził ponad 2 godziny i stwierdził, że ma 99% pewności, Hania stąd gdzieś odleciała, nie była związana, wsiadała o własnych siłach, oczywiście mogła być jakoś zmuszona czy szantażowana…Powiedział, że na wszelki wypadek zabierze ze sobą jedno zdjęcie i koszulkę Hani, czasami po kilku dniach coś się pojawia, coś wraca i się wyjaśnia w zupełnie innym kierunku. Zgodziłam się i zapewniłam, że jeżeli będzie czegoś potrzebował przyjadę nawet w środku nocy. Pojechaliśmy do Człuchowa, jasnowidz pożegnał się i zapewnił, że postara się mi pomóc, poinformuje mnie jeżeli coś ustali.

W Gdańsku Kazik już na mnie czekał z kolacją, wcześniej długo rozmawiał z Panią Wiktorią. Powiedział, że ta rozmowa bardzo go wzmocniła, gospodyni opowiedziała mu o czasach wojny i wczesnego komunizmu. Powiedział, że jak ludzie się kochają i wzajemnie sobie pomagają, wspierają się, to można przetrwać wszystkie kłopoty, rozwiązać wszystkie problemy. Jeszcze raz opowiedział mi o banku, o dyrektorze za którego od teraz będziemy się zawsze modlić. Kazik powiedział, że w ramach podziękowania raz w tygodniu będzie zawoził dyrektorowi banku cały zestaw warzyw i owoców z naszego gospodarstwa! Jeżeli Kazik tak powiedział to znaczy, że tak będzie robił, wie gdzie dyrektor mieszka kiedyś coś wspólnie załatwiali w jego rodzinnej Ostródzie. Ja opowiedziałam o jasnowidzu…co niestety uśpiło mojego zmęczonego męża. Jutro, razem z kapitanem jesteśmy umówieniu na lotnisku w Gdańsku, zgodnie ze wskazówkami jasnowidza sprawdzimy nagrania monitoringu lotniska. Znowu odżyły nadzieje, że coś się wyjaśni, może znajdziemy jakiś trop, najważniejsze żeby zobaczyć Hanię jak cała i zdrowa wsiada do samoloty, zobaczymy kierunek podróży i ruszymy jej śladem…

cdn…

Dzień 8

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Dziwne…przespaliśmy całą noc, dopiero budzik nas obudził o 8.00, tak twardy sen chyba ze strachu, może również nadzieja spowodowała taki wewnętrzny spokój. Marzę o tym żeby przytulić Hanię, dowiedzieć się co się stało, gdzie była, czy nie zrobili jej jakiejś krzywdy, a co dalej czy ma dalej studiować na AWF-ie? Jeżeli złapią tych bandytów to okey, ale jeżeli nie? Przecież za jakiś czas mogą to znowu powtórzyć…zniszczyć życie kolejnej rodzinie? Hania jest najważniejsza, musi wrócić i już, kłopoty materialne to drugi plan będziemy martwili się później…spojrzałam na Kazika i zauważyłam w jego oczach najpierw wielki strach, za chwilę nienawiść i wolę zemsty, ale bałam się zapytać. Powiedział, że musi się przewietrzyć, przebrał się w dres, sportowe buty i rzucił wychodząc „idę pobiegać po plaży, za godzinkę wracam, mam telefon jakby zadzwonili szybko wrócę”.

         Wiedziałam, że musi się od stresować tym biegiem, zawsze tak robił, również po pożarze kilka lat temu. Spłonęła nasza stodoła z zapasem siana na całą zimę, Kazik po całej akcji gaszenia pożaru, pobiegł, nie było go dwie godziny. Po powrocie, wziął prysznic, przebrał się i zabrał się do porządków. Ja płakałam przez dwa dni i nie potrafiłam się pozbierać. Ten mój mąż to super gość, inny by się złościł, krzyczał żeby mu pomagać, a on po pracy wracał do domu i proponował kawę i ciastko na deser…Pełen spokój, znał mnie bardzo dobrze, wiedział, że przeżywam to zupełnie inaczej, przeczekał chociaż było mu bardzo ciężko. Po tej mojej rozpaczy, chyba po trzech dniach, bardzo się ucieszył widząc, że wracam do „żywych” i pomagam przy porządkach. Nie daliśmy rady sami wszystkiego zrobić, trzeba było rozebrać pogorzelisko i wywieźć wszystko na wysypisko, dopiero po roku stanęła nowa stodoła. Była drewniana, teraz jest murowana, trochę większa i nowocześniejsza. W dniu pożaru myśleliśmy, że wszystko stracone, a Kazik jeszcze tego samego dnia zaczął naprawiać…Teraz też tak będzie, rodzinka w komplecie, a pracą wszystko co materialne odrobimy. Tak jak obiecał wrócił po godzinie, nie dzwonili, czekaliśmy do 13.00 i nic, postanowiliśmy poczekać, może nas sprawdzali czy nie kombinujemy z policją, a może coś się wydarzyło…nie, nie nic, przepraszam za te złe myśli! Kazik już ma dosyć, chce dzwonić na policje albo tam pojechać, mówi, że; „Hania potrzebuje pomocy, a on tu siedzi bezczynnie o 15.00 jadę na posterunek, nie przekonasz mnie, to czekanie już nie ma sensu !”

            Wreszcie o 14.45 telefon, to oni, pytają czy mamy całą kwotę, czy wszystko zgodnie z obietnicą? straszą, że jak zobaczą choć jednego policjanta to zrywają umowę…szybko potakuję : ” Tak mamy wszystkie pieniądze, policja nic nie wie, chcę rozmawiać z córką to jedyny warunek przekazania pieniędzy, muszę wiedzieć, że nic jej nie jest…” krzyknął, że mam się zamknąć i słuchać, na wszystko przyjdzie czas, teraz mamy wsiąść do samochody i jechać tam gdzie powiedzą, pokierują nas przez telefon, a na miejscu zobaczymy córkę. Oczywiście zgodziłam się i szybko z torbą pełną pieniędzy  wsiedliśmy do auta. Kazali jechać w kierunku Żukowo czyli ok. 10 km od Gdańska, tam kazali zatrzymać się na stacji benzynowej, po 10 minutach , mieliśmy wrócić na pierwsze rondo, potem na drugie i zawrócić w kierunku Kościerzyny. Nikogo nie zauważyliśmy, nie wiem skąd nas obserwowali, ale wiedzieli wszystko, nawet to, że na stacji skorzystałam z toalety…powiedzieli, że następnym razem mam to zrobić w lesie i tylko wtedy gdy pozwolą.

            Serce bije tak mocno, boję się jakiegoś zawału, strach jest coraz większy… Mąż kiedyś powiedział, że jeżeli ktoś, kiedyś skrzywdzi Hanię to zabije! I nie były to tylko takie tam słowa w przenośni, on by to zrobił naprawdę! Kocha ją, a wszystko co robi, robi dla niej. Dla Kazika liczy się tylko rodzina, jesteśmy dla niego wszystkim, celem jego życia. Wiem, że po uwolnieniu Hani, będzie ich ścigał, nie odpuści, narazili ją na niebezpieczeństwo, przestraszyli, powinni dostać nauczkę – Kazik wyznaje dewizę : sąd, sądem ale sprawiedliwość musi być, a kara powinna być nauczką na przyszłość, powinna być taka, żeby następnym razem przestępca zastanowił się pięć razy czy warto znowu tak oberwać !

             Po 15 minutach jazdy jest telefon i znowu z innego numeru, chyba boją się podsłuchu. Mamy zjechać na skrzyżowaniu w lesie na Szymbark i zatrzymać się, po ok. 100 metrach na parkingu po prawej stronie, przy wejściu na wieżę widokową na szczycie Wieżyca, potem iść ścieżką do wieży, wejść na górę  i czekać. Tak zrobiliśmy, jesteśmy na górze, czekamy już 25 minut. Jest telefon: „zostańcie na górze, torbę z pieniędzmi zrzućcie na dół, dopiero wtedy uwolnimy córkę” – ” najpierw muszę porozmawiać z córką, chcę wiedzieć, że nic jej nie jest, proszę tylko dwa słowa…” – ” mamo to ja ” – usłyszałam w  telefonie, jednak jakoś inaczej, nie mam pewności, że to Hania „nic Ci nie jest córeczko, jak Twoja rana na głowie już nie krwawi…?” na szybko wymyśliłam. Nie ma żadnej rany, ale oni o tym nie wiedzą. Ten głos to chyba nie Hania, musimy raz jeszcze ją usłyszeć, może w stresie brzmi inaczej, może jest zmęczona, może ją bili wtedy głos pewnie może się zmienić – musimy mieć pewność, że to ona. ” Co z ta kasą, rzućcie na dół, czekam!” – „proszę podać mi jeszcze raz córkę, niech jeszcze coś powie, musimy mieć pewność” – ” dobra ostatnia szansa” – ” mamo wszystko dobrze, rana już zagojona…dajcie im ta kasę, już nie mam siły…”. Spojrzeliśmy na siebie : to nie Hania, inny głos i nie było żadnej rany. Kazik, szybko wysypał pieniądze z torby, prosił żeby mu zaufać, rzucił pustą torbę, w momencie jak ktoś się zbliżył do wieży i skierował po torbę, Kazik ruszył w dół. Skakał po kilka stopni, jak szalony, w połowie drogi zabrał wcześniej zostawiony drewniany kij i pobiegł za tym gościem. Nagle na miejscu pojawiły się 4 policyjne radiowozy i policjanci z kilku stron również ruszyli w pościg. Kazik dopadł tego oszusta, zdążył mu całkiem sporo przyłożyć, na szczęście przybiegli policjanci i go odciągnęli, ale powinien długo pamiętać to spotkanie z mężem, stracił kilka zębów, złamane żebra i połamane ręce. Najlepsze, że nawet nie było mi go żal, jeszcze bym mu sama dołożyła.

           Okazało się, że było ich trzech, jeszcze dwóch złapała policja po dłuższym pościgu, była również dziewczyna, siostra jednego z „porywaczy”, która udawała Hanię. Dziewczyna czekała w samochodzie jednak uciekła widząc co się dzieje. Policja zapewnia, że złapanie jej to tylko kwestia czasu. Ci bandyci widzieli materiał w telewizji, mieli problemy finansowe i dlatego wpadli na taki szatański pomysł. Niestety niczego nie wiedzieli na temat Hani, nawet jej nigdy nie widzieli, przepraszają i proszę o wybaczenie. Nawet ten połamany wyraził skruchę, powiedział, że mu się należało i nie wnosi żadnej skargi…no tak, jeszcze tego brakowało, skargi niech się cieszy, że mąż za moimi plecami miał cały czas podsłuch policji – przecież tylko to go uratowało. Okazało się, że ci młodzi ludzie po 20-25 lat stracili w jakiś sposób kilka kilogramów narkotyków i teraz mają na głowie mafiosów – dlatego podjęli takie ryzyko, trudno wiedzieli co robią, teraz poniosą tego konsekwencje.

            Wracamy do Gdańska, dopiero po drodze dociera do nas , że wszystko zaczynamy od nowa. Jesteśmy dokładnie w punkcie  wyjścia, żadnej wiadomości o Hani. Na komisariacie przy ulicy Kaprów w Gdańsku Oliwie jesteśmy grubo po 20-stej. Oficer dyżurny prosi naszego nowego prowadzącego dochodzenie. Tym razem to kapitan, Pan Andrzej Dreszter, wita się z Kazikiem i dziękuję za współpracę. To właśnie z nim mój mąż był w ciągłym kontakcie, bieg był tylko przykrywką, Kazik umówił się w parku, w sprawdzonym przez policję miejscu szybko założyli mu podsłuch i mógł wracać do domu. Na moje pytanie dlaczego tak zrobił powiedział, że miał takie przeczucie, policja również coś podejrzewała, a może tylko przeczuwała – przecież nie było żadnych dowodów, że to była tylko ściema…Może jutro będzie lepszy dzień i przyniesie nowe wiadomości o Hani, mamy w planach zatrudnienie prywatnego detektywa, słyszałam również o jasnowidzu z Człuchowa któremu czasami udaje się kogoś odnaleźć…

cdn…

Dzień 7

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

To była najbardziej nerwowa i nieprzespana noc w moim życiu, okazało się, że Kazik również budził się nerwowo co pół godziny i nasłuchiwał czy nie dzwoni telefon. Rano wszystko robiliśmy w pośpiechu żeby być gotowym jak zadzwonią, musimy szybko dojechać na wskazane miejsce. Nie znamy zbyt dobrze Trójmiasta i okolic, dojdą do tego jeszcze większe nerwy. Kazik prosi mnie o spokój, faktycznie sama się nakręcam. Spokojnie…oddycham, łapię powietrze, staram się myśleć o czymś pozytywnym, ale za chwile wszystkie złe myśli wracają.

Minęło już sporo czasu na tym bezczynnym czekaniu, nie możemy nikomu nic powiedzieć, poradzić się, na szczęście jesteśmy razem, jest o wiele łatwiej. Wydawało mi się, że przed chwilą jedliśmy śniadanie, a mąż wspomniał o jakimś obiedzie, co bym chciała zjeść, czy mam ochotę na coś szczególnego. Powiedziałam, że możemy wyjść do pobliskiej restauracji w parku, tam jest tanio i smacznie. Gotowanie nie ma sensu, w każdej chwili mogą zadzwonić i będzie trzeba szybko pojechać.

Zamówiliśmy na szybko uwielbianą przez Kazika pomidorówkę, a na drugie danie moją ulubioną smażoną flądrę z frytkami i surówką. To mój pierwszy tak solidny i pyszny obiad od przyjazdu do Gdańska i na chwilkę udało się nam zapomnieć, oczywiście w małym stopniu o wszystkich kłopotach. Praktycznie zamieniliśmy może ze trzy zdania, każde z nas myślami było daleko, gdzieś przy Hani, ja w ciszy modliłam się i błagałam o szczęśliwe zakończenie.

             Dlaczego nie dzwonią, czy coś się stało, a może to był kolejny fałszywy alarm i próba wymuszenia okupu, może jakiś głupi żart czy wygłup…Trudno musimy jeszcze poczekać, jeżeli nie zadzwonią do 17-stej pojedziemy na policję i o wszystkim powiemy. Niech sprawdzą numer telefonu z którego dzwonili, może dotrą do nich w jakiś sposób.

Kazik proponuje wyjazd do banku i na wszelki wypadek przygotowanie gotówki. No tak ale ile, jakiej kwoty zażądają, czy będziemy takimi pieniędzmi dysponowali, a może nie chodzi tylko o pieniądze…wymyślamy sto tysięcy rozwiązań…tylko po co to wszystko? Jeszcze nic nie wiemy, może nawet nie zadzwonią, my się nakręcamy i tracimy nerwy. Trudno, minęła 17-ta, jedziemy na komisariat, sprawdzimy czy przydzielili nowego człowieka do naszej sprawy i o wszystkim powiemy.

              Przy wejściu dzwoni telefon, jakiś dziwny numer jakby z zagranicy, odbieram i słyszę znany głos porywacza, dzwonił wczoraj ale z innego numeru : „Pani Małgorzato, a nasze ustalenia, miało być bez policji…i co zrywamy umowę?” – o kurcze, oni nas obserwują, mąż rozejrzał się wokół siebie, niczego nie zauważyliśmy – ” nie bądźcie dziećmi, widzimy Was ale Wy nas nie zobaczycie, wracajcie do auta, podam Wam gdzie się spotkamy” – „już wracamy, przepraszam, nie wiedzieliśmy czy Pan zadzwoni, czy to nie był fałszywy telefon, przepraszam już jesteśmy w samochodzie jak Pan widzi, proszę o informację co dalej robić?”.

             – ” Przede wszystkim Pani miała być sama, to jak widzę jest mąż – może i lepiej, będzie musiał załatwić pieniądze, dokładnie pół miliona euro, macie czas do jutra, do południa – wiem, że macie taką kasę, jeżeli nie zapłacicie nie zobaczycie już córki” – ” przepraszam, nie mamy tyle gotówki, mąż policzył i wyszło ok. 200 000 euro, nie mamy gdzie pożyczyć w tak krótkim czasie tylu pieniędzy” – ” to już Wasz problem, jutro do 12.00, zadzwonię i lepiej żeby kasa się znalazła” – ” a co z Hanią, miałam ją usłyszeć, przecież nie wiem czy żyje, czy jest z Panem…” – ” chce się Pani ze mną licytować!!!  Jutro zadzwonię i porozmawiacie, koniec rozmowy, zamiast tracić czas zbierajcie kasę!”.

            Pojechaliśmy do banku, ze wszystkich konta uzbieraliśmy jak mąż obliczał wcześniej 200 000 euro, bank zaproponował pożyczkę pod zastaw gospodarstwa i maszyn na kolejne 200 000 euro, brakuje dalej 100 tysięcy, dwa auta za 30 tysięcy i co dalej?

Rodzina, znajomi, wszyscy wiedzą o porwaniu, jednak ktoś może się wygadać i policja wszystko zepsuje. Zbieramy po rodzinie, udało się pożyczyć ponad 40 tysięcy, jeszcze 30 i się uda…Do Gdańska wróciliśmy z objazdu po rodzinie w środku nocy i co teraz, gdzie pożyczyć brakującą kwotę? Zostają kredyty na wysoki procent, nie mamy wyjścia musimy zaryzykować, rano załatwimy resztę kasy i nasza kochana córeczka wróci do domu!

Będzie czas na zastanowienie się nad przyszłością jak będzie z nami cała i zdrowa!  Już bez kolacji, padnięci kładziemy się spać i szybko zasypiamy.

cdn…

Dzień 6

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Nowy dzień i pełno myśli krążących w głowie po wczorajszym wieczorze. Co teraz będzie, czy porucznik będzie nadal się starał, czy będzie próbował odnaleźć moją Hanię, co zrobi jak mnie zobaczy? Trudno muszę jechać na komisariat i dowiedzieć się na miejscu czy udało się już coś ustalić, może ktoś zadzwonił, a mi nie przekazali?

Jadąc na komisariat zadzwonił telefon, głos był bardzo przekonujący, zabronił informowania policji, ponoć miał informacje z pierwszej ręki : „Pani córka, Hania powiedziała, że kiedyś była z Panią w Londynie na wycieczce, tam poznaliście grupkę młodych ludzi, a jeden z nich próbował Panią podrywać, miał na imię Ted, podarował Pani 20 czerwonych róż – nikomu Pani o tym nie mówiła…” – tak to prawda, tak było! To prawdziwa informacja, na 100% pochodzi od Hani – tylko ona o tym wie, nikomu nic nie mówiłam żeby nie było jakichś nieporozumień, szczególnie mąż byłby zazdrosny – więc nie było takiej potrzeby – w dodatku nic się więcej nie wydarzyło, a ja zapomniałam o sprawie, chociaż miałam satysfakcję, że w tym wieku jeszcze ktoś na mnie zwraca uwagę…Głos w telefonie powiedział, że jeszcze zadzwoni, może tylko powiedzieć, że Hania żyje i ma się dobrze.

– A czy mogę z nią porozmawiać? Chociaż usłyszeć jej głos i się uspokoić… – „niestety, proszę czekać na telefon, teraz to wszystko, jeżeli poinformuje Pani policję więcej nie zadzwonię”!

O co tu chodzi, teraz dopiero mam problem, nie mówić policji, a jak to porwanie, czy mam sama to dalej ciągnąć? Muszę za wszelką cenę ściągnąć tu męża, trudno niech gospodarstwo się sypie, córka jest ważniejsza, a ja już nie wiem co mam robić, kto mi doradzi, pomoże, czego będą chcieli jeżeli to dzwonili porywacze? Zadzwoniłam do męża i poprosiłam żeby koniecznie jeszcze dzisiaj do mnie przyjechał, że mam jakiś trop ale nie mogę mówić o tym przez telefon. Zrozumiał i chyba czekał na taki zdecydowany ton z mojej strony. Powiedział, że wszystko ogarnie i poprosi sąsiadów o przypilnowanie przez 2-3 dni gospodarki, wsiądzie w samochód i wieczorem będzie w Gdańsku.

Na komisariacie niczego się nie dowiedziałam, mieli jakieś informacje, wszystkie fałszywe, ludzie albo z nudów albo z głupoty zabierają czas i blokują numery alarmowe. Dlaczego to robią? Może nie lubią ludzi, kochają hejtować, robić jakieś dziwne żarty czy nawet z premedytacją zmyślać informację dla zaspokojenia swojego…no właśnie czego? Nie mam pojęcia, przecież tu może chodzić o ludzkie życie, czy Ci ludzie nie zdają sobie z tego sprawy? Szkoda gadać, trzeba przez to przejść, policjant dyżurny powiedział, że tak jest zawsze – tylko 5-10% informacji jest prawdziwych reszta to zwykła głupota i złośliwość.

Widzę zbliżającego się porucznika – jak tylko go zobaczyłam dostałam gęsiej skórki, poczułam się jak bym była winna sama nie wiem czego. Jarek kompletnie mnie zignorował, pod nosem rzucił dzień dobry i usiadł za biurkiem. Siedząc mruczał o małej szansie na powodzenie odnalezienia Hani i coś, że wyczerpali już wszystkie możliwości, a najlepiej byłoby żebym zatrudniła prywatnego detektywa…przypomniały mi się jego słowa z samochodu i faktycznie żałuję – żałuję, że poznałam takiego człowieka i że to on zajmuje się zaginięciem mojej córki! Poprosiłam na piśmie o zmianę prowadzącego śledztwo – do jutra powinni to rozpatrzyć. Z tym detektywem to w sumie dobry pomysł, jak przyjedzie mąż wszystko ustalimy.

Zadzwonił telefon – to znowu oni, porywacze : „Jak tam na policji, mam nadzieję, że nic Pani nie przekazała tak jak się umawialiśmy? Jeżeli policja nic nie wie – jutro umówimy się na spotkanie – dysponuje Pani samochodem?” – Oczywiście niczego nie przekazałam policji, auto mam i czekam na informacje…a mogę chociaż usłyszeć córkę? – „jutro, wszystko jutro ustalimy, proszę czekać i zachować wszystko dla siebie”.

Wracam do mieszkania, mąż powinien lada chwila dojechać! Już nie mogę się doczekać, wreszcie będzie z kim porozmawiać. Odpowiedzialność i stres będzie mniejszy, mąż był dla mnie zawsze wielkim oparciem. Jest, przyjechał, widząc go łzy szczęścia popłynęły mi strumieniem…Kazik wyglądał na kogoś o 10 kilogramów mniejszego, podkrążone oczy, smutne oczy, zupełnie inny człowiek niż ten sprzed tygodnia – zauważyłam, że on to jeszcze bardziej przeżywał niż ja, czuł się winny, jak powiedział tu jest jego miejsce na pomoc żonie, a nie na odległość! Gospodarstwo jest ważne, oczywiście tyle, że Hania jest dla nas bezcenna i najważniejsza. Opowiedziałam o wszystkim – oczywiście bez wątku z porucznikiem – Kazik jest raptusem i mógłby ruszyć na niego, a potem miałby problem za pobicie policjanta, a to przecież nie pomoże naszemu dziecku.

Pani Wiktoria przyjęła mojego męża bardzo ciepło i pochwaliła, że przyjechał i pomoże mi w poszukiwaniach. Też miała wsparcie w swoim śp. mężu, zawsze mogła na niego liczyć, wspominała dawne czasy, a podsumowując stwierdziła : ” takich mężczyzn już nie ma, teraz zachowują się jak za przeproszeniem niewiasty, brakuje im…męskości zarówno w zachowaniu jak i w wyglądzie zewnętrznym, ubiorze również – Pan, Panie Kaziku na szczęście wygląda na prawdziwego faceta, a pomoc żonie tylko to potwierdza, cieszę się, bo Pani Gosia potrzebuje takiego wsparcia od Pana – przepraszam za te moje przemyślenia, ale chyba mój wiek pozwala mi na takie mądrowanie…” – Potwierdzam Pani gospodyni, ja myślę podobnie, a męża mam wspaniałego i kompletnie oddanego rodzinie, pracy, oddałby życie za Hanię i za mnie! Dobranoc Pani Wiktorio, bardzo za wszystko dziękujemy, jutro się rozliczymy za następny tydzień.

Tak spokojna nie położyłam się spać od dnia przyjazdu, zmęczeni ale silniejsi bo już we dwoje czekaliśmy na sen i jutrzejszy ranek który powinien wiele wyjaśnić. Mamy nadzieję na jakiś przełom i jasny sygnał o Hani, potwierdzający, że nic jej nie jest i jej powrót jest tylko kwestią czasu!

cdn…

Dzień 5

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Rano szybka kawa i w drogę, do lokalnej telewizji jest niedaleko, blisko uczelni więc w ciągu 10 minut jestem na miejscu. Redaktor Wiśniewski już na mnie czekał.

– Dzień dobry, Pani Hania zapewne…? Zapraszam do studia, bardzo proszę o wszystkie informacje, również jakieś szczegóły, wszystko może pomóc i oczywiście w miarę aktualne zdjęcie.

– Panie redaktorze, tak to ja, to moja córka zaginęła, powiem wszystko co będzie konieczne, to jest jej ostatnie zdjęcie, chyba z pół roku temu z koleżanką ze studiów. Przysłała mi, bo ją bardzo prosiłam. Hania od początku studiów nie lubiła robić zdjęć dlatego tak mi na tym zależało i wreszcie ją przekonałam. Również na Facebooku nie wstawiała fotek, tylko jakieś wpisy. Mówiła, że nie powinno się wstawiać zdjęć które może każdy zobaczyć i z tym się akurat zgadzałam.

– Mam nadzieję, że wystąpi Pani na żywo w naszym serwisie informacyjnym z prośba do widza o jakąś informację na temat córki?

– Oczywiście! Zrobię wszystko co tylko będzie konieczne, mogę tu przychodzić codziennie, aż do skutku, do odnalezienia Hani…

– Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne i już po pierwszym materiale córka się odnajdzie. Ostatnio tak właśnie się stało, zaginął starszy mężczyzna. Miał problemy z pamięcią, przygarnęła go jakaś rodzina, a on kompletnie niczego nie pamiętał. Jak się nazywa, gdzie mieszka, skąd przyszedł. Zobaczyli nasz reportaż i jeszcze tego samego dnia udało się odnaleźć rodzinę.

– Oby tak się stało również z moją Hanią!

Materiał nagraliśmy bardzo szybko, może z pięć-sześć minut, ale takie wymogi telewizji. Powiedzieli, że po tym materiale na żywo będą jeszcze dodatkowe informacje w przerwach miedzy programami ze zdjęciem córki z kontaktem do mnie oraz oczywiście na policję. Faktycznie, nie zdążyłam dojechać do mojego pokoju, a już były telefony. Pomyślałam, że wreszcie się uda. Ktoś zadzwoni i powie coś takiego : Hania jest gdzieś w Karkonoszach, tam nie ma zasięgu telefonu, ani internetu, widziałem ją była z jakimś chłopakiem i się dobrze bawiła…Jednak pierwsze telefony to byli naciągacze, nie potrafili podać żadnych szczegółów dotyczących Hani. Policja mnie ostrzegała, że tak będzie i mam ich o wszystkim informować.

To straszne jak ludzie zachowują się w takich chwilach! Ja cierpię, przeżywam każdy telefon, każdą informację, a dzwonią jakieś oszołomy i robią sobie jaja zamiast pomóc. Czy naprawdę panuje taka wielka znieczulica? Czy te osoby nie rozumieją co przeżywa rodzina zaginionej osoby? Jakieś teksty w stylu : „tak jest u mnie dobrze się bawimy”, albo : „dzwonię w imieniu Hani potrzebujemy 500 złotych, ale Hania nie może rozmawiać, bo się kąpie…” – nie wiem czy śmiać się czy płakać. Właściwie tylko jeden telefon wydaje się w miarę realny : „widziałam Pani córkę jak wysiadała z taksówki w Sopocie koło Monciaka kilka dni temu, była ubrana w elegancki żakiet, a zwróciłam uwagę, bo z nią wysiadło dwóch gości w dresach , nie pasowali do siebie, kobieta szła raczej spokojnie…dopiero teraz skojarzyłam fakty po obejrzeniu Pani wywiadu w TV i opisie ubrania z monitoringu „. Policja natychmiast sprawdziła trop jednak niczego nie ustaliła…Znowu nic, zaczynam od zera.

Do domu odwozi mnie porucznik i prosi żebym zwracała się do niego po imieniu dla ułatwienia komunikacji – oczywiście zgodziłam się przecież to bardzo normalne. Jesteśmy mniej więcej w jednym wieku, a skoro ma ułatwić komunikację to dlaczego nie. Okazało się, że porucznik, Jarek miał jeszcze jeden plan. Próbował mnie zaprosić na kolację, bo jestem taka samotna, bardzo mi współczuje i chce mi umilić pobyt. W innej sytuacji bym odmówiła, teraz zrobię wszystko co może pomóc córce. Mam nadzieję, że taka kolacja pomoże Jarkowi w mobilizacji wszystkich policjantów do zwiększenia wysiłków w poszukiwaniach, może będzie mu zależało na wykazaniu się, a może to ja chcę troszeczkę odetchnąć od tych wszystkich działań, od tego myślenia na okrągło o jednym?

Bardzo przyjemnie spędziliśmy czas, minęła 23.00 i poprosiłam o odwiezienie mnie do domu w którym teraz mieszkam. Porucznik oczywiście zgodził się natychmiast, zapłacił rachunek, nie chciał nawet słuchać, że zapłacę za siebie! Zaproponował, że następnym razem to ja mam go zaprosić i wtedy zapłacę. Zgodziłam się żeby nie przedłużać i poszliśmy do auta. Po drodze, zaproponował żebyśmy wstąpili do niego…i tu już przesadził, wkurzyłam się! Powiedziałam co myślę o takim zachowaniu, w dodatku w takich okolicznościach, przecież miało być bez zobowiązań, a tu taki numer…Z wielka łaską zgodził się odwieźć mnie do Jelitkowa. Zatrzymał samochód i bez ceregieli wypalił : „nie pomagasz córce takim zachowaniem” – zamurowało mnie! Pobiegłam ze łzami w oczach do pokoju, Pani Wiktoria siedziała jeszcze przed domem na ławeczce, wszystko widziała, ale nie komentowała sytuacji. Dopiero widząc, że auto dalej stoi wstała i ruszyła w jego stronę, ze złością pogroziła porucznikowi, a ten jak nastolatek ruszył z piskiem opon…

Co ja sobie myślałam idąc z nim na kolację, przecież nie mam piętnastu lat, a tak się zachowałam! Naiwna jak dziecko, mam wyrzuty sumienia chociaż nic się nie stało, przecież nie zdradziłam męża, nawet nie miałam takiego pomysłu, to tylko kolacja!

Pani Wiktoria przyszła do mojego pokoju i zaproponowała rozmowę jeżeli się zgodzę oczywiście…tak Pani gospodyni, proszę mi powiedzieć czy mam prawo wychodzić na kolację z obcym mężczyzną? Mając męża który od rana do wieczora ciężko pracuje, który bardzo mnie kocha i pomaga we wszystkim, który jest moim jedynym przyjacielem i najlepszym kochankiem? Czy mogłam, czy powinnam?

– „Kochana Gosiu, mogę chyba tak się do Pani zwracać? Kochana Gosiu, w życiu robimy wiele rzeczy za które później przepraszamy, których się wstydzimy, które w danym momencie wydają nam się nieistotne, a potrafią zmienić nam życie o 180 stopni, potrafią nam wszystko skomplikować! Pani Gosiu, proszę odpocząć, wyspać się i rano wszystko jeszcze raz spokojnie przemyśleć. Dobranoc, spokojnych snów!”

– Dobranoc Pani Wiktorio, dziękuję.

Położyłam się z wielkimi wyrzutami sumienia i z postanowieniem, że już nigdy za plecami męża nie spotkam się z obcym mężczyzną w restauracji czy innym miejscu, nie pójdę na spotkanie które może być odebrane jako randka…!

cdn…

Dzień 4

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

Po tym bardzo pracowitym dniu nawet nie wiem kiedy wróciłam do mojego pokoju i zasnęłam, na stole stała już zimna herbata i tradycyjnie kromka chleba z serem. Pani Wiktoria przyniosła mi ten zestaw wieczorem ale już spałam, miała nadzieję, że się obudzę i zjem kolację. Rano jak zobaczyłam ten pakiet to pomyślałam, że jak w filmie – chyba : „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” Barei – kiedy jeden gość opowiada drugiemu jak ma zaplanowany dzień, chyba każdy to zna : „…śniadanie jem na kolacje, żeby rano nie tracić czasu…” – czy jakoś tak – wreszcie coś mnie rozbawiło. Od mojego przyjazdu do Gdańska żyję jakby obok, coś jak życie równoległe, jeżeli coś takiego istnieje, nic mnie nie cieszy, niczym się nie interesuję, nie mogę myśleć, ciężko się skupić. Wszystko co teraz mogę zrobić to modlitwa. Jestem katoliczką, praktykującą, więc to dla mnie naturalne, zwracam się do Boga tylko on mi został, przecież wyczerpałam już wszystkie możliwości. Moja babcia zawsze mówiła : „Jak coś zgubisz poproś Świętego Antoniego, pomódl się on Ci pomoże”. Tak właśnie zrobiłam, kiedyś wielokrotnie to się sprawdzało ale jak dotyczyło drobnych rzeczy, a teraz przecież chodzi o moją kochaną córeczkę.

Zeszłam na dół do Pani gospodyni, zobaczyła mnie i zbladła, musiałam okropnie wyglądać. Kazała mi usiąść i podała kawę plus kanapkę z szynką, której nie znoszę, powiedziała, że nie wypuści mnie z domu do czasu aż zjem i wypiję kawę.

– Pani Wiktorio, co mam robić? Przecież już zrobiłam wszystko co mogłam, wyczerpałam wszystkie możliwości, policja jej szuka, wszyscy znajomi wiedzą o zaginięciu, wczoraj rozwiesiliśmy tyle plakatów…

– A gazety, radio, telewizja!?

– Jeszcze internet, dodaje Jacek, wnuczek Pani Wiktorii – wstawimy zdjęcie na portale, poprosimy o udostępnianie, może akurat ktoś coś znajdzie, może ktoś napisze, że widział Pani córkę!

– Internet tak oczywiście, dziękuję, sama już dawno powinnam to zrobić ale inne media to pewnie jakieś wielkie koszty, niestety nie stać mnie, już teraz jesteśmy z mężem pod kreską. Studia córki, akademik, utrzymanie to wszystko tak dużo kosztuje ale dla dziecka wszystko. Mąż sprzeda auto, potem ciągnik aż ją znajdziemy!

– Spokojnie Pani Gosiu, znajdziemy dojście do kogoś kto zna kogoś, a ten jeszcze kogoś innego. Kiedyś mieszkał u nas taki reporter z Warszawy, przyjeżdżał na mecze piłkarskie dziennikarzy w Gdańsku, zabierał całą rodzinę, on grał, oni wypoczywali, a wieczorami zwiedzali Trójmiasto i okolice. Jacuś jak on się nazywa…nie Jabłoński ?

– Tak babciu, mam jego córkę wśród znajomych na FB, bardzo ładna, miła dziewczyna, poproszę ją o kontakt do ojca, na pewno pomoże!

Dostaliśmy telefon do redaktora, bardzo zainteresował się sprawą i  zaproponował, że zrobi materiał, poprosi również kolegów z Pomorza żeby jak najmocniej nagłośnić zaginięcie. Właściwie cały dzień spędziłam na przekazywaniu różnych informacji dziennikarzom, przesłałam kilkanaście emaili ze zdjęciami i opisami Hani, wnuczek Pani Wiktorii pomagał mi z internetem, sam bym nie dała rady…

Niech ten dzień się jak najszybciej skończy, jutro możliwe, że się wszystko ruszy. Środki masowego przekazu zrobią swoje. Zasypiam z nadzieją na efektywne poszukiwania dzięki TV, ale również internet powinien pomóc…

Dzień 2

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

2

Żeby chociaż trochę podziękować za nocleg i pomoc już o szóstej trzydzieści było gotowe śniadanie dla wszystkich…widziałam zdziwienie jak przyszli ale również zadowolenie, dzieci rzuciły, że może zostanę dłużej…ale Ania tylko spojrzała i już wiedziały, że powiedziały coś niestosownego, przecież im dłużej zostanę w Gdańsku tym dłużej nie odnajdę Hani i będzie większe zagrożenie dla niej. Po śniadaniu spakowałam rzeczy, pożegnaliśmy się i z dobrym słowem pojechałam do Jelitkowa.

Dostałam piękny, duży pokój, większy niż się umawialiśmy, z balkonem i widokiem na pobliski las, za nim już tylko woda, ponoć z najwyższego poziomu domu widać nawet morze, jednak obecnie jest on zajęty. Właśnie u góry mieszka rodzina z Ukrainy, bardzo mili ludzie, jak powiedziała starsza Pani, kulturalni – do końca roku wynajmują, bo mąż ma pozwolenie na pracę, tylko do 31 grudnia potem jeszcze nie wiedzą, co dalej. Mój pokój ma około 20 metrów kwadratowych i ten balkon, super, może kiedyś z mężem i Hanią przyjedziemy odpocząć, pospacerować nad morzem, wpaść na świeżą rybkę do Sopotu najlepiej do restauracji Rybnej na plaży, w której właściciel sam łowi ryby, są pyszne i w miarę tanie – Hania opowiadała, że była tam kiedyś z koleżankami ze studiów.

Już się rozpakowałam, teraz do dzieła, jadę na policję może już coś wiedzą, ale zapomnieli zadzwonić, przyjadę, zobaczą, że jestem i wezmą się do roboty.

– Dzień dobry Panie poruczniku, czy już coś wiadomo o mojej córce, ktoś coś widział, może udało się ustalić, gdzie była ostatnio?

– Niestety, jeszcze nic, czekam na informację od patrolu, który był w akademiku, jeżeli coś pokaże monitoring będziemy mieli jakiś trop, w sobotę już jej nikt nie widział, sprawdziliśmy nie ma jej na nagraniach, czekam na analizę z piątku.

– Kiedy będzie wiadomo, może pomogę w rozpoznawaniu z nagrania, poznam ruchy córki, nawet bez wyraźnej twarzy, przecież ważna jest każda chwila… Bardzo proszę Panie poruczniku, proszę zrozumieć i tak nie mogę myśleć o czym innym.

– To może proszę porozmawiać z jej znajomymi, ale tak twarzą w twarz, nie przez telefon, ludzie na żywo więcej mówią, może matce będą chcieli bardziej pomóc.

– Bardzo dziękuję, już jadę, jak czegoś się dowiem dam znać – mogę do Pana dzwonić na komórkę?

– Oczywiście, powodzenia i czekam na dobre wieści!

Wyskoczyłam z komisariatu jak z procy, pełna nadziei i werwy do działania. Dojeżdżam do akademika, szybko wbiegam do budynku, portier już mnie zna, słyszał o zaginięciu Hani, więc się nie czepia, nawet pomaga mi w wytypowaniu znajomych, z którymi Hania najczęściej wychodziła i tych z zewnątrz, którzy przychodzili, a których zna. Zapytałam o nowego chłopaka, czy go zna albo chociaż widział.

– Droga pani, znam jedynie jej byłego – wiem, że byłego ponieważ nie chciała, żebym go wpuszczał. Po zerwaniu jakiś czas przychodził i próbował się kontaktować. Ostatnio to z miesiąc temu, dzwonił przez nasz wewnętrzny telefon, ale córka nie chciała z nim rozmawiać. Był taki normalny, grzeczny i chyba mu zależało, szczegółów nie znam, nie słyszałem żeby się kłócili. Może on będzie chciał pomóc – mam nawet jego numer na komórkę, zostawiał dla Hani kilka razy, bo zmienił numer i miał nadzieję, że oddzwoni…

– Bardzo panu dziękuję, już do niego dzwonię!

– Dzień dobry panie Jacku, jestem matką Hanki, kiedyś się poznaliśmy, mam pana numer od portiera. Czy słyszał pan o mojej córce, że wszyscy jej szukają? Nie mamy żadnych informacji – może pan coś wie, może dzwoniła – każda informacja jest na wagę złota, proszę niech pan coś sobie przypomni.

– Dzień dobry, tak słyszałem o tym, niestety nic nie wiem, jednak chciałbym bardzo pomóc, a przy okazji odzyskać Hanię, dalej ją bardzo kocham chociaż zrobiłem wielki błąd i spotykałem się z dawną moją koleżanką z liceum. Hania dowiedziała się od koleżanki, która nas widziała i nie dała sobie wytłumaczyć, że to tylko koleżanka, że fajnie się nam rozmawia i nic więcej… Przepraszam nie powinienem się tyle razy z nią spotykać, a jak już, to Hania powinna się o tym dowiedzieć ode mnie, a nie od koleżanek.

– Jacku, miałam do ciebie mówić po imieniu, masz rację powinna wiedzieć od ciebie. Teraz najważniejsze jest jej odnalezienie, będzie czas na przeprosiny i tłumaczenie, jeżeli coś sobie przypomnisz, tu masz numer mojej komórki, dzwoń o każdej porze – a jeszcze zapomniałam zapytać, słyszałeś może o jej nowym znajomym, bo nikt nic o nim nie wie, a z kimś się spotykała?

– Wiem, że się spotykała, ale ponoć to nic poważnego, kiedyś powiedziała mi przez telefon i to była nasza ostatnia rozmowa, nic więcej.

Inni też w niczym mi nie pomogli, jak igła w stogu siana, nikt nic nie wie, nikt niczego nie widział. Właśnie ten monitoring… muszę wrócić do portiera może pozwoli mi zobaczyć te nagrania. Tak już nawet przygotował, policja niczego nie zauważyła, ale może mi się uda.

Oglądam już kilka godzin i nic, tylko widzę jej koleżanki, chyba wychodzą na jakąś imprezę, Hani nie ma z nimi, wcześniej mówiły, że nie poszła, miała inne plany i została w pokoju, Dopiero po 22:30 ktoś wychodzi, sam, ale jest już ciemno i nie można rozpoznać twarzy, po ruchach widzę, że to na sto procent Hania, krzyczę z radości, aż portier się przestraszył. To ona, to moja Hania, a mówiłam, że mi się uda, szybko muszę przekazać informację porucznikowi, niech podejmą działania, już wiemy, że wyszła z akademika o 22:30 w piątek jest wreszcie jakiś ślad, teraz pójdzie, jak po maśle. Zadzwonię do męża, żeby go trochę uspokoić. Rano mam przyjechać na komisariat.

Wróciłam do Jelitkowa już po 23-ciej, przeprosiłam gospodynię i poszłam do siebie, szybka kąpiel, gorąca herbatka i spać, pomyślałam, jednak nic z tego. Po powrocie z łazienki pani Wiktoria, tak ma na imię gospodyni, już czekała z gorącą herbatą z miodem i malinami : „Tak dla zdrowotności… i proszę mi powiedzieć, czy udało się Pani czegoś dowiedzieć?” Opowiedziałam, co się wydarzyło przez dzisiejszy dzień, a gospodyni widząc, że już mi się zamykają oczy ze zmęczenia pożegnała się i powiedziała, że jutro czekają na instrukcje, jak mogą pomóc w poszukiwaniach…

Dziękuję pani Wiktorio, całej pani rodzinie, na pewno skorzystam z oferty pomocy, jak tylko to będzie konieczne. Dobranoc i jeszcze raz dziękuję.

cdn…

Dzień 1

„ZAGINIONA – DZIEŃ PO DNIU…”

1

Nie mam kontaktu z córką już od 3 dni, zgłaszałam zaginiecie na policji, ale nic nie robią. Dzwoniłam już do całej rodziny, wszystkich znajomych córki, na uczelnię…i dalej nic! Wariuję i czuję, że muszę coś sama zrobić – mąż ciągle mnie uspokaja : ” daj spokój nic się nie stało, może wyjechała gdzieś z nowym chłopakiem, może chciała chwilkę odsapnąć i odpocząć od nauki – przecież wiesz, ile musi się uczyć!”. Policja swoje, za każdym razem jak nakręcona : „działamy, szukamy, sprawdzamy – proszę spokojnie czekać, jak tylko się czegoś dowiemy damy znać, zadzwonimy natychmiast, proszę jechać do domu i czekać, może córka wróci i wszystko wyjaśni…” – sami sobie czekajcie, ja działam!

Właśnie!  Jej nowy chłopak – nic o nim nie wiem. Wcześniej opowiadała o każdej nowej znajomości. A jak zrobił jej jakąś krzywdę, może ją pobił, może zamknął gdzieś i przetrzymuje wbrew jej woli, a  może tylko gdzieś wyjechali i nie zdążyła powiedzieć tak jak mówił mój mąż. Boże co robić, jak ją odnaleźć, od czego zacząć?

Do jutra będę u koleżanki która wspiera mnie jak może. Mieszka z mężem, dwójką dzieci i chorą matką w dwóch pokojach, ja śpię w kuchni na napompowanym materacu. Do jutra okej, potem muszę czegoś poszukać, jakiś mały pokoik, ale bez zobowiązań, nie u znajomych, nie mogę innym robić kłopotów, poza tym tylko chcę się przespać i wykąpać, cały dzień muszę działać, szukać, dzwonić. Trzeba zaplanować strategię działania, u koleżanki jest mi dobrze, ale za dużo hałasu, nie mogę zebrać myśli…

Dzwonił mąż, niestety żadnych nowych informacji. Mieszkamy w Upałtach, malutkiej wsi na Mazurach koło Giżycka. Pięknie położona, nad jeziorem, mieszkańców może setka się uzbiera. Wieś jak to wieś, już wszyscy wszystko wiedzą, każdy doradza mężowi, co ma zrobić, co mogło się wydarzyć : „a to Panie teraz takie czasy strach z domu wychodzić…” albo : ” tyle tych różnych się kręci i jeszcze te imigranty, nie można nikomu ufać…”. Kazik, mój mąż już ma dosyć, gdyby nie praca na gospodarce już dawno by przyjechał do mnie do Gdańska szukać córki, nie może, nie ma komu gospodarzyć.

Nasza jedyna córeczka zawsze marzyła o studiach w Gdańsku i udało się jej. Jest na drugim roku Turystyki i Rekreacji AWFiS, kocha podróże, nowe kultury, języki obce i nie tylko te najpopularniejsze. Ostatnio kupiła zestaw do nauki Hindi…no właśnie, dlaczego akurat Hindi, może poznała na uczelni jakiegoś Hindusa, może to będzie jakiś trop! Od czegoś przecież muszę zacząć te poszukiwania : wynająć jakiś pokój, odnaleźć nowego chłopaka córki, sprawdzić kto i gdzie ją widział ostatnio! Tak! Wreszcie mam plan – jutro od rana działam…chwila dlaczego od jutra? Przecież pokój mogę juz dzisiaj wynająć, szkoda każdej chwili.

Wpisuję w wyszukiwarce : wolny pokój od zaraz, tani, bez wygód, musi być blisko AWFiS i tyle. Pokazało się kilka ofert, najlepiej wygląda ta w Jelitkowie, blisko morza, ale przede wszystkim niedaleko uczelni, cicha i spokojna dzielnica, gdzie wielu studentów spędza wolny czas.

– Dobry wieczór, czy oferta wynajęcia pokoju jest aktualna?

– Tak, odpowiada miły głos starszej Pani – jeżeli jest Pani niepalącą osobą i odpowiada cena zapraszam jutro…

– …a czy mogę jeszcze w dniu dzisiejszym zobaczyć? Mieszkam u znajomej, nie mogę już dłużej robić zamieszania, dlatego ten pośpiech. Zostaję tu do jutra, ale jutro muszę już coś wynająć.

– Jak mus to mus, jest Pani samochodem, czy syn ma po Panią gdzieś wyjechać?

– Tak mam auto, proszę nie robić sobie kłopotu i podać mi adres, jak będę miała problem z trafieniem zadzwonię.

– Ok. czekam zatem na Panią, Gdańsk ulica Bursztynowa 77…

– Będę za 15 minut.

Na miejscu się okazało, że dobrze wybrałam. Dom jednorodzinny, starsza Pani wynajmuje pokoje, mieszka z synem i jego rodziną. Tak naprawdę to syn prowadzi interes, kobieta jest już po osiemdziesiątce i tylko pomaga. Kiedyś z mężem  prowadziła dom wczasowy i stołówkę dla górników z kopalni Czerwone Zagłębie dla ponad 100 osób i dawała radę. Nawet teraz jest pełna wigoru – opowiadała o codziennych, wielogodzinnych spacerach nad morzem :  „tak żeby kości się nie zastały”. Pokrótce opowiedziałam jej moją historię, słuchała z zapartym tchem i powiedziała, że pomoże jak tylko będzie mogła, również jej syn Michał i cała rodzina.

Sama rozwiesi plakaty podczas spaceru – no właśnie plakaty ze zdjęciem córki – a może za wcześnie, może jutro się wszystko wyjaśni? Ale pomysł dobry. Jutro się przeniosę i zaczynam działać…Pożegnałam się, podziękowałam za dodatkowy rabat i wynajęłam pokój na trzy dni. Jak Hania – tak ma na imię moja córka – jak Hania się odnajdzie zostanę jeszcze żeby z nią porozmawiać, może ma jakieś problemy, sprawy którymi chciałaby się ze mną podzielić no i ten nowy chłopak, jaki jest, jak wygląda, co robi, czy to ktoś na dłużej, czy tylko przelotna znajomość…?

Wróciłam do koleżanki, Ania już czekała z całą rodziną, przygotowali kolację, materac już był napompowany, zjedliśmy, wzięłam prysznic i szybko poszłam się spać. Co z tego, że szybko się położyłam, nawet nie zmrużyłam oka do rana…

( …cdn )

„ZAGINIONA dzień po dniu” już na naszym Portalu!

Zaginiona dzień po dniu

Już na naszym Portalu!

Czytajcie o historii kobiety, matki, żony której życie przewraca się do góry nogami po zaginięciu ukochanej córki, jedynaczki. Wyjechała na studia do Gdańska i ślad po niej zaginął…

Co się z nią stało, czy się odnajdzie? Codzienne zmagania kobiety z małej wioski na Mazurach w zupełnie innym wielkomiejskim środowisku…

Długie poszukiwania i finał na który, niestety musicie poczekać do ostatniego odcinka/wpisu na naszym Portalu w zakładce :

ZAGINIONA DZIEŃ PO DNIU

Wyłącznie na naszym portalu!

Zapraszamy do lektury!

Poleca Pozytywny Portal www.Pomorzanie.info

Autor : Zibi